Pędził na złamanie karku, błyskawicznie wyprzedzając auta jadące lewym pasem na drodze ekspresowej S7. Robił to bardzo niebezpiecznie, bo nie dość, że na wielkiej prędkości, to jeszcze jadąc krawędzią jezdni.
Patrząc na wyczyny motocyklisty, nie dziwią opinie, że niektórzy z nich aż proszą się o nieszczęście i są dawcami organów. Świadkiem skrajnie nieodpowiedzialnego zachowania był wczoraj jeden z internautów, który jechał drogą ekspresową S7. Wyczyny motocyklisty na odcinku między Grójcem a Kolonią Promną, w powiecie białobrzeskim, mroziły krew w żyłach.
– To co wyprawiał człowiek na motocyklu, przechodzi ludzkie pojęcie. Jechałem z prędkością 120 km/h, lewym pasem, wyprzedzałem inne pojazdy. Za mną jechał inny samochód. W pewnym momencie zauważyłem w lusterkach, że ten z tyłu zjeżdża do środka. Sądziłem, że coś się stało – zrelacjonował nam kierowca auta, jeden z naszych internautów. – Nagle pojawił się motocyklista. Jechał bardzo szybko. Podejrzewam, że miał grubo ponad 200 km/h. Nie zdziwiłbym się, gdyby to było pod maksymalną skalę na liczniku. Jechał po lewej linii krawędziowej, czyli po linii tuż przy pasie zieleni. Za chwilę znikł z oczu. Ledwo zauważyłem numer rejestracyjny.
Kierowca dodał, że pierwsza myśl jaka mu przyszła do głowy to, czy nie dojdzie do jakiegoś wypadku z udziałem tego motocyklisty. Gdyby tak było, to mógłby być tragiczny skutek.
Kilkadziesiąt minut później, kierowca zobaczył motocyklistę w Radomiu, na wiadukcie na ul. Żółkiewskiego.
– Motocykl stał na pasie awaryjnym, a motocyklista przechodził za barierki. Nie zdziwiłbym się, gdyby zatarł silnik. Były jakieś wycieki płynów – przekazał internauta.
Szaleńcza jazda motocyklisty nie skończyła się wypadkiem. Miał szczęście, że do takiego nie doszło. Być może, tym razem miał szczęście. Następnego razu może nie być.
